Nicholson debiutuje po drugiej stronie kamery w opowieści o wschodzącej gwieździe koszykówki z college'u i ciężkich życiowych wyborach u progu dorosłości. W "Drive, He Said" wciąż pobrzmiewają rewolucyjne hasła i nastroje poprzedniej dekady, jak się jednak okazuje - obnażając całą swą pretensjonalność i bezcelowość. Najbliższy przyjaciel głównego bohatera to zwichrowany lewacki ekstremista, który chętnie wykrzykuje nic nie znaczące frazesy, a przy okazji miesza w głowie kumplowi. Nietrudno dostrzec, o co gwiazdorowi "Lotu nad kukułczym gniazdem" w tym przypadku chodziło, niemniej zabrakło odpowiedniego warsztatu, aby dramatyzm zawarty na kartach scenariusza wybrzmiał z konkretną siłą. Zamiast tego, Jack nie oparł się pokusie pokazania na ekranie męskich genitaliów i kobiety przeżywającej orgazm (niezła, inna niż zazwyczaj Black), co zagwarantowało jego filmowi kategorię X. Są tu ciekawsze momenty, jak i pojedyncze, oryginalne rozwiązania, niemniej całość sprawia wrażenie zwietrzałej i cokolwiek nazbyt nadętej.