na swoje wpisy i wychodzi mi, że stylistycznie wyszło mi pod 'sex, drugs 'n' rock 'n' roll'... No cóż. Obejrzałam sporo z kina chrześcijańskiego w wykonaniu Sorbo jako aktora. W ogóle naoglądałam się go po uszy. Tam, gdzie gra pastorów z przymrużeniem oka, wychodzi to nienajgorzej. Tam, gdzie jest amerykańskim chłopakiem idącym w niedzielę do kościoła, jest ok. Ale kiedy zaczyna grać przełomy duchowe, nie ma pazura Gibsona. Albo inaczej - ma je przez chwilę, a potem wchodzi w mokre oczy.
Trudna kwestia: jak być poważanym konserwatystą od kina rodzinnego, do czego pan generalnie dąży, a jednocześnie zrobić coś, co się przebije przez szeregi produkcji tego typu. Bycie radykalnym liberałem jest prostsze, bo masz prawo pluć, wrzeszczeć i obalać standardy. Zrobić film konserwatywny... hm...